Spotkałem się z opinią, że vulvodynia to brzydka nazwa. Źle się kojarzy i brzmi. I to jest wystarczający powód, żeby „nie wnikać”, nie dowiadywać się o niej więcej.
Zgadzam się, że z perspektywy marketingowej jest nieoptymalna. Wynika ona z konwencji, która wiele chorób i dolegliwości nazywa łacińskimi terminami. Vulvodynia znaczy po łacinie bolesność vulvy, tak wygląda i tak brzmi.
Sympatyczne zapalenie oka, brzmi milej i chętniej się o nim czyta (choć może kończyć się całkowitą utratą wzroku).
Myślę, że zatrzymanie się na estetycznych walorach nazwy jest – w przypadku choroby – zupełnie naturalne. Patrzę na to tak, że ta choroba składa się z trudności, i to, że nazwa nie jest „fajna” to tylko preludium tego, co dalej… W tym sensie zmiana nazwy byłaby nie na miejscu.